Prezentujemy fragment znakomitej książki Katarzyny LeżaÅ„skiej "Studnia Å»yczeÅ„". MiÅ‚ej lektury! 1. PorzÄ…dek rzeczy (2005) (…) – Co ci jest? – przestraszyÅ‚a siÄ™ Hanka, widzÄ…c twarz przyjaciółki. – Nie wiem, chyba niestrawność. – Dominika skoÅ„czyÅ‚a myć rÄ™ce i w skupieniu lustrowaÅ‚a makijaż. ByÅ‚a tak blada, że Hanka bez wysiÅ‚ku dostrzegÅ‚a, gdzie koÅ„czyÅ‚ siÄ™ jej podkÅ‚ad. Przy tym odcieniu kredowej bieli żaden podkÅ‚ad nie byÅ‚ wystarczajÄ…co „naturalny”. – Drugi dzieÅ„ mam mdÅ‚oÅ›ci. – WymiotowaÅ‚aÅ›? – Nie, ale caÅ‚y czas jestem na skraju pawia. – Chodź, zamówiÄ™ ci herbatÄ™ – zaproponowaÅ‚a Hanka. Drzwi toalety otworzyÅ‚y siÄ™ i do Å›rodka weszÅ‚a chudziutka staruszka w czarnej eleganckiej szmizjerce. Hanka uÅ›miechnęła siÄ™ sÅ‚abo i wbiÅ‚a wzrok w sztywnÄ… szarÄ… kokardÄ™ wpiÄ™tÄ… w starannie zebrany w tyle gÅ‚owy siwiutki kucyk. – WidziaÅ‚aÅ›? – mruknęła Dominika za drzwiami. – KokardÄ™? – domyÅ›liÅ‚a siÄ™ Hanka. – JakÄ… kokardÄ™? TÄ™ kobietÄ™. – To Dorota Frankowska, przyjaciółka babci Rozalii. – Boże, jaka piÄ™kna twarz – wybuchnęła Dominika ze zdumiewajÄ…cÄ… jak na niÄ… egzaltacjÄ…. – A jakbyÅ› zobaczyÅ‚a, z jakim facetem tu przyszÅ‚a! – Opanuj siÄ™ – zniecierpliwiÅ‚a siÄ™ Hanka. – Pewnie wnuk, a może syn, bo takie same oczy – zamyÅ›liÅ‚a siÄ™ Dominika. – Szkoda, że nie w moim typie – westchnęła. Hanka spojrzaÅ‚a na niÄ… ze zdziwieniem, bo po dwudziestu latach znajomoÅ›ci dowiedziaÅ‚a siÄ™, że w grÄ™ w ogóle wchodzi jakiÅ› typ. Dotychczas wydawaÅ‚o jej siÄ™, że idzie wyÅ‚Ä…cznie o to, by typ nosiÅ‚ spodnie lub – od biedy – szkockÄ… spódniczkÄ™. – Nie widziaÅ‚aÅ›? – zdziwiÅ‚a siÄ™ Dominika. – MiaÅ‚aÅ› go przy stole na lewo w skos. – Ty jesteÅ› nienormalna – zawyrokowaÅ‚a Hanka. – Nawet na stypie nie umiesz odpuÅ›cić. – O co ci chodzi? – oburzyÅ‚a siÄ™ Dominika. – Przecież wÅ‚aÅ›nie mówiÄ™, że odpuszczam. Hanka westchnęła i podeszÅ‚a do matki, która tÅ‚umaczyÅ‚a coÅ› wÅ‚aÅ›nie Dorocie Frankowskiej. – WysÅ‚aliÅ›my telegram tam, gdzie zawsze – dosÅ‚yszaÅ‚a. – NiesÅ‚ychane. – Dorota pokrÄ™ciÅ‚a gÅ‚owÄ… z niedowierzaniem. – Zawsze byÅ‚a dziwaczkÄ…, ale to… Albo umarÅ‚a, albo na starość jej rozum odjęło. No tak, pomyÅ›laÅ‚a Hanka, znowu o Juli. Znowu nieobecna jest głównym tematem rozmów obecnych. Å»adna uroczystość rodzinna nie mogÅ‚a siÄ™ odbyć bez rozważaÅ„ o tajemniczej siostrze babci Rozalii. Nawet dziÅ›, na pogrzebie Rozalii, żaÅ‚obnicy pytali o JulÄ™. Tylko Jula nigdy niczego nie byÅ‚a ciekawa. Jak widać, nawet ostatniej drogi starszej siostry. Kilka dni później matka Hanki oprzytomniaÅ‚a na tyle, by pomyÅ›leć o testamencie babci Rozalii. LeżaÅ‚ tam, gdzie miaÅ‚ leżeć, czyli w szufladzie z chusteczkami i nieużywanymi od lat koronkowymi koÅ‚nierzykami. ByÅ‚ krótki i zwiÄ™zÅ‚y. Zgodnie z ostatniÄ… wolÄ… Rozalii matka Hanki dziedziczyÅ‚a poÅ‚owÄ™ domu zbudowanego przez dziadków, Piotra i KatarzynÄ™ HordyÅ„skich, w Narwi przy ulicy Bielskiej. WÅ‚aÅ›cicielkÄ… drugiej poÅ‚owy od Å›mierci Katarzyny HordyÅ„skiej byÅ‚a Julia Trofimczuk. Wbrew pozorom nie byÅ‚a to prosta sprawa. O Juli, mÅ‚odszej o dziesięć lat siostrze Rozalii, wiedzieli tylko tyle, że od zakoÅ„czenia wojny mieszka w Austrii. Z rodzinÄ… kontaktowaÅ‚a siÄ™ wyÅ‚Ä…cznie za poÅ›rednictwem swego prawnika. (…) Hanka pamiÄ™taÅ‚a dom pradziadków jak przez mgÅ‚Ä™ i w wiÄ™kszoÅ›ci byÅ‚y to wspomnienia z dzieciÅ„stwa. Jako dorosÅ‚a osoba rzadko bywaÅ‚a w Narwi, pochÅ‚oniÄ™ta wÅ‚asnymi sprawami.



ZaparÅ‚a siÄ™, by zaÅ‚atwić sprawÄ™, nie zwlekajÄ…c, nie jako potencjalny kupiec, ale dlatego, że poczuÅ‚a siÄ™ osobiÅ›cie urażona upartym milczeniem – jakkolwiek by byÅ‚o – rodzonej siostry jej zmarÅ‚ej babci. Niestety, pani Trofimczuk (w ustach zawodowo uprzejmego pracownika kancelarii brzmiaÅ‚o to przez telefon: „frau Trouchk”) i tym razem byÅ‚a nieosiÄ…galna. – Kim my niby dla niej jesteÅ›my? – gorÄ…czkowaÅ‚a siÄ™ oburzona. – Nie mogÅ‚a siÄ™ nawet zmusić, żeby napisać choćby dwa zdania, po tym, jak dostaÅ‚a telegram? Ojciec Hanki pokrÄ™ciÅ‚ gÅ‚owÄ… z powÄ…tpiewaniem. – Musi mieć już dobrze po osiemdziesiÄ…tce. Może nie daje rady sama pisać. – Pewnie – fuknęła Hanka. – Jest Å›lepa, gÅ‚ucha i ma artretyzm albo paraliż obu rÄ…k, ale pieniÄ…dze pewnie chÄ™tnie przyjmie. – Nie przesadzaj. Dużych pieniÄ™dzy z tego nie bÄ™dzie – wtrÄ…ciÅ‚a siÄ™ matka Hanki. – A Jula widocznie nie chce mieć z nami nic wspólnego. Hanka i jej ojciec spojrzeli po sobie. Ileż razy mieli jeszcze sÅ‚uchać wywodów na ten wyobracany już na wszystkie strony temat? – Tylko w takim razie ma to rÄ™ce i nogi – ciÄ…gnęła matka. – I nawet wydaje siÄ™ dość logiczne, skoro przez tyle lat unikaÅ‚a jakiegokolwiek kontaktu. UmarÅ‚a jej siostra, ostatni czÅ‚onek rodziny, który jÄ… znaÅ‚ i pamiÄ™taÅ‚. Cześć pieÅ›ni. – ZdawaÅ‚oby siÄ™ – mruknÄ…Å‚ ojciec – że na starość nawet najbardziej skłócone z rodzinÄ… „czarne owce” szukajÄ… oparcia wÅ›ród swoich. – Szczególnie w filmach familijnych – prychnęła matka. – To z caÅ‚Ä… pewnoÅ›ciÄ… jakaÅ› romantyczna, zawiÅ‚a historia – rozmarzyÅ‚a siÄ™ Hanka, ale matka spojrzaÅ‚a z powÄ…tpiewaniem. – Nie wiem – mruknęła. – Gdyby byÅ‚a romantyczna albo chociaż ciekawa, to chyba ktoÅ› by mi jÄ… prÄ™dzej czy później opowiedziaÅ‚. ZresztÄ… ja też nie lubiÄ™ tego domu. – Dlaczego? – zainteresowaÅ‚ siÄ™ ojciec. – Ja siÄ™ tam zawsze dobrze bawiÅ‚em. – BoÅ›cie siÄ™ z moim ojcem od progu urzynali babcinym winem z rabarbaru – przypomniaÅ‚a matka Hanki z kwaÅ›nÄ… minÄ…. – PamiÄ™tasz, jak uczyÅ‚eÅ› babciÄ™ taÅ„czyć twista? – A tak, babcia Katarzyna, urocza staruszka... – zaczÄ…Å‚ ojciec, ale urwaÅ‚, widzÄ…c spojrzenie swojej żony. – Kochanie, w tej rodzinie nie ma i nigdy nie byÅ‚o uroczych staruszek – powiedziaÅ‚a pewnie. Hanka miaÅ‚a już na koÅ„cu jÄ™zyka dowcipny komentarz, powstrzymaÅ‚a siÄ™ jednak, podobnie jak ojciec…3. Studnia życzeÅ„ (czerwiec-lipiec 1929) – No, pewnie! Kochacie siÄ™! A ty wiesz, co ja z tym zrobiÄ™? Ot, co! Tombakowy pierÅ›cionek wyleciaÅ‚ przez otwarte drzwi wprost na drogÄ™, tak szybko, że Rozalia nie zdoÅ‚aÅ‚a dostrzec, gdzie upadÅ‚. – Mamo! Katarzyna HordyÅ„ska z udawanÄ… obojÄ™tnoÅ›ciÄ… oderwaÅ‚a siÄ™ od sortowania poÅ›cieli, którÄ… Walczukowa miaÅ‚a nastÄ™pnego dnia z samego rana zabrać do prania. – CoÅ› jeszcze? – MówiÅ‚a mama, że chce mojego szczęścia. Na urodziny mi to mama mówiÅ‚a – szepnęła Rozalia. – Jedno jest tylko szczęście na Å›wiecie, moja panno – oÅ›wiadczyÅ‚a Katarzyna z naciskiem. – Takie, które pÅ‚ynie ze spokojnego sumienia i wypeÅ‚nienia obowiÄ…zków wobec Boga, ojczyzny i rodziny. Rozalia przycisnęła fartuch do ust i Å‚kajÄ…c, wybiegÅ‚a z domu. Z caÅ‚ych siÅ‚ staraÅ‚a siÄ™ nie pÅ‚akać podczas gniewnej tyrady matki, ale tego już nie mogÅ‚a znieść.



– Wracaj mi tu natychmiast! – ChwileczkÄ™, mamo, chwileczkÄ™ – mruknęła Rozalia, wpatrujÄ…c siÄ™ bezradnie w rozmiÄ™kÅ‚e po deszczu koleiny. – Wracaj, bo ci wstydu narobiÄ™ i za ucho do domu zaprowadzÄ™! Rozalia wyprostowaÅ‚a siÄ™, zrezygnowana. Nie byÅ‚o szans na odnalezienie pierÅ›cionka w tym bÅ‚ocie. Boże, dlaczego nie poszÅ‚am z tym najpierw do ojca, pomyÅ›laÅ‚a zgnÄ™biona. KÄ…tem oka zauważyÅ‚a gÅ‚owy sÄ…siadów ciekawie nasÅ‚uchujÄ…cych zza pÅ‚otów. Pewnie, pewnie, Å›miejcie siÄ™, nie codziennie HordyÅ„scy urzÄ…dzajÄ… takie widowisko dla caÅ‚ej ulicy. Minęła ganek, nie chcÄ…c za progiem spotkać matki. WeszÅ‚a przez furtkÄ™ na podwórze i oparÅ‚a siÄ™ ciężko o otwartÄ… studniÄ™, zaglÄ…dajÄ…c w jej czeluść. Z gÅ‚Ä™bi otoczonej chropowatÄ… cembrowinÄ… patrzyÅ‚a na niÄ… poważna dziewczyna o ciemnych, sczesanych w warkocz wÅ‚osach, dużych, niebieskich oczach i gÅ‚adkim czole, przeciÄ™tym teraz pionowÄ… zmarszczkÄ…. Pierwsze, co zrobiÄ™ po Å›lubie, to zetnÄ™ ten gÅ‚upi warkocz, pomyÅ›laÅ‚a. Janka Murawska obcięła wÅ‚osy na GretÄ™ Garbo i wyglÄ…da jak czÅ‚owiek, a nie jakaÅ› cielÄ™cina. Nawet w gazetach pisali, że moda na dÅ‚ugie wÅ‚osy nie powróci już nigdy. No i bardzo dobrze! Po Å›lubie, westchnęła Rozalia ciężko. Na Å›wiÄ™tego Dygdy, co go nie ma nigdy! Jak mogÅ‚a w ogóle wyobrażać sobie, że matka bÄ™dzie chciaÅ‚a o tym rozmawiać? I że siÄ™ zgodzi! Z ciężkim sercem ruszyÅ‚a w stronÄ™ domu. – Rozalka! Zaczekaj! – usÅ‚yszaÅ‚a szept z drugiej strony studni Å‚Ä…czÄ…cej sÄ…siadujÄ…ce podwórza. – A wy tu czego? – rozgniewaÅ‚a siÄ™ Rozalia na widok dwóch maÅ‚ych postaci w identycznych perkalowych sukienkach w niebieskÄ… kratkÄ™. – MaÅ‚o byÅ‚o przedstawienia? Ale jej okropna mÅ‚odsza siostra Jula i jej równie okropna przyjaciółka Dorota, które z uporem Å›ledziÅ‚y niemal każdy jej krok, by w najmniej odpowiednim momencie rozchichotać siÄ™ albo wyskoczyć znienacka zza krzaków, wcale nie wyglÄ…daÅ‚y na rozbawione. Aż im policzki pÅ‚onęły z przejÄ™cia. – Chodź tu – powiedziaÅ‚a Jula prawie bezgÅ‚oÅ›nie, a coÅ› w jej wzroku sprawiÅ‚o, że Rozalia natychmiast zawróciÅ‚a, ignorujÄ…c woÅ‚ania matki dochodzÄ…ce zza drzwi kuchennych. – Dzisiaj po próbie chóru masz przyjść nad rzekÄ™, tam gdzie zawsze. Andrzej bÄ™dzie czekaÅ‚ do zachodu. – Nawet nie wiem, czy mnie puÅ›ci do koÅ›cioÅ‚a – mruknęła Rozalia, zapominajÄ…c przez chwilÄ™, że przysiÄ™gÅ‚a sobie już nigdy nie wtajemniczać tej smarkuli w żadne swoje sprawy. – Musi puÅ›cić – wÅ‚Ä…czyÅ‚a siÄ™ Dorota. – Musi to na Rusi... – wzruszyÅ‚a ramionami Rozalia. – Ale szósty sierpnia już za tydzieÅ„. Chór musi ćwiczyć. – BÄ™dziesz siÄ™ jeszcze widziaÅ‚a z Andrzejem? – Tak, na próbie dla dzieci. O czwartej. – Powiedz mu, że nad rzekÄ™ nie mogÄ™. Może za koÅ›cioÅ‚em, przy jakimÅ› drzewie. Tam gdzie... Drzwi kuchenne otwarÅ‚y siÄ™ z trzaskiem. Furia matki przeszÅ‚a już w ten zimny spokój, który od zawsze przerażaÅ‚ RozaliÄ™ bardziej niż najgÅ‚oÅ›niejsze krzyki. – Do domu, moja panno. Niech no tylko ojciec wróci, to tydzieÅ„ na tyÅ‚ku nie siÄ…dziesz! – Rozalia minęła jÄ… bez sÅ‚owa. – ProszÄ™ do obrazu, akt skruchy i koronkÄ™ różaÅ„ca przed MatkÄ… BoskÄ… odmówić. Albo nie, do roboty, jajka trzeba poukÅ‚adać. UpaÅ‚ taki, że zaraz siÄ™ zepsujÄ…! Jak zwykle, pomyÅ›laÅ‚a Rozalia, albo modlitwa, albo praca. Jak modlitwa, to pokutna, nie żadne tam radosne trele wyÅ›piewywane w parafialnym chórze. Jak praca, to ciężka albo przynajmniej żmudna, jak owijanie w papier i przesypywanie popioÅ‚em trzech tuzinów jajek. Katarzyna HordyÅ„ska nigdy nie kryÅ‚a, że tak wÅ‚aÅ›nie wyobraża sobie wychowywanie dziewczÄ…t. MiaÅ‚y być pobożne i pracowite. CaÅ‚a reszta nie miaÅ‚a wiÄ™kszego znaczenia. Skrzypnęły drzwi, coÅ› zaszeleÅ›ciÅ‚o za drewnianym przepierzeniem spiżarni. Już sÄ…, moje anioÅ‚ki stróże z piekÅ‚a rodem, pomyÅ›laÅ‚a Rozalia z irytacjÄ…. Ale nie, tym razem dziewczynki byÅ‚y zajÄ™te sobÄ… i nie zwracaÅ‚y na niÄ… uwagi. DÅ‚uższÄ… chwilÄ™ trwaÅ‚y gorÄ…czkowe szepty, przez które przebiÅ‚ siÄ™ w koÅ„cu ostry gÅ‚os Juli. – Poczekaj, zobaczysz, że wystartujÄ™ i wygram. MuszÄ™ tylko skoÅ„czyć szesnaÅ›cie lat. – To już nie chcesz być Dolores del Rio? – zaÅ›miaÅ‚a siÄ™ Dorota.



– Nic nie rozumiesz – rozgniewaÅ‚a siÄ™ Jula. – Dolores del Rio zostaÅ‚a gwiazdÄ… filmowÄ… dlatego, że wczeÅ›niej byÅ‚a królowÄ… piÄ™knoÅ›ci. No chyba że zostanÄ™ KonopackÄ…. Ale nie wiem, czy to siÄ™ Å‚adnie wyglÄ…da, jak siÄ™ rzuca takim dyskiem. – E tam – mruknęła Dorota. – Ja wolÄ™ wyjść za mąż i mieć welon od stóp do głów. Z tiulu. – A wiesz już chociaż za kogo? – Pewnie. Za Grzesia – odpowiedziaÅ‚a Dorota z takim spokojem i pewnoÅ›ciÄ…, że Rozalia nie mogÅ‚a siÄ™ nie uÅ›miechnąć. – Za GriszÄ™? – odezwaÅ‚a siÄ™ zdumiona Jula. – Za niego nie wyjdziesz. – Jak to? – Tak to. On jest prawosÅ‚awny. – No to co? – To nie możesz – orzekÅ‚a Jula tonem nieznoszÄ…cym sprzeciwu. – Jak nasza kuzynka z Hryniewicz zakochaÅ‚a siÄ™ w prawosÅ‚awnym, to jej moja mama powiedziaÅ‚a, że dwa pacierze do jednego łóżka to za dużo. – Ojej, to bÄ™dziemy spali w dwóch łóżkach i po kÅ‚opocie – odpaliÅ‚a Dorota po chwili namysÅ‚u. – No nie wiem – mruknęła Jula. – PowiedziaÅ‚aÅ› to już studni życzeÅ„? – PowiedziaÅ‚am. Trzy razy. – Studni życzeÅ„? – nie wytrzymaÅ‚a Rozalia, przyczajona za przepierzeniem. – A która to? – Tajemnica! – krzyknęły zgodnym chórem obie dziewczynki i wybiegÅ‚y ze spiżarni, aż siÄ™ zakurzyÅ‚o. Jula zawróciÅ‚a jednak, jakby w ostatniej chwili coÅ› sobie przypomniaÅ‚a. – Wszystko widziaÅ‚am – szepnęła. – PobiegÅ‚yÅ›my na drogÄ™, jak ciÄ™ zawoÅ‚aÅ‚a do domu. Z kieszonki obrÄ™bionej granatowÄ… lamówkÄ… wyciÄ…gnęła ostrożnie brudny tombakowy pierÅ›cionek. Aż jej uszy pÅ‚onęły z przejÄ™cia, kiedy podawaÅ‚a go starszej siostrze. Rozalia w milczeniu pokiwaÅ‚a gÅ‚owÄ…. Ot i sojusznik! (…) 9. Nie da siÄ™ mieć wszystkiego (1938) W sobotÄ™ okoÅ‚o poÅ‚udnia, kiedy daÅ‚o siÄ™ już wejść do wietrzonej od poprzedniego wieczoru przechowalni, Rozalia wkroczyÅ‚a z wiadrem zlasowanego wapna i szczotkÄ… na dÅ‚ugim kiju, którÄ… tak jak w ubiegÅ‚ych latach przerobiÅ‚a na pÄ™dzel. Ubrana w najgorszÄ… spódnicÄ™, bluzkÄ™, która już dawno powinna byÅ‚a pójść na szmaty, i rozpadajÄ…ce siÄ™ gumiaki ojca, prezentowaÅ‚a siÄ™ naprawdÄ™ bojowo. Dopiero w poÅ‚owie szczytowej Å›ciany przypomniaÅ‚a sobie szeroki ruch, który pozwalaÅ‚ zostawić wiÄ™kszość wapna na Å›cianie, a nie na spódnicy, gÅ‚owie i reszcie – ostatecznie robiÅ‚a to tylko raz do roku. Gdy poczuÅ‚a, że dochodzi do wprawy, do przechowalni wpadÅ‚a zdyszana matka. – Biegnij do domu siÄ™ ogarnąć! – zawoÅ‚aÅ‚a od progu. – Co siÄ™ staÅ‚o? – mruknęła Rozalia, nie przerywajÄ…c pracy. – MÅ‚ody RusiÅ‚owicz przyjechaÅ‚. Ojciec ma go zatrzymać na ganku. Na szczęście musiaÅ‚ po drodze najechać na jakiegoÅ› hacela czy coÅ›, bo z daleka zobaczyÅ‚am go, jak siÄ™ wlecze z tym swoim rowerem. – PrzyjechaÅ‚ na rowerze? – zapytaÅ‚a oszoÅ‚omiona Rozalia, jakby to byÅ‚a w tej chwili najbardziej palÄ…ca kwestia. – WÅ‚aÅ›ciwie to przyszedÅ‚ z rowerem – uÅ›ciÅ›liÅ‚a Katarzyna, palnęła siÄ™ w czoÅ‚o i niemal wyrwaÅ‚a Rozalii z rÄ…k jej pomysÅ‚owe narzÄ™dzie. – Do chaÅ‚upy, myj siÄ™, przebieraj. Ja to potem raz-dwa dokoÅ„czÄ™. Rozalia drgnęła (od czasów gÅ‚Ä™bokiego dzieciÅ„stwa nie zdarzyÅ‚o siÄ™, żeby matka koÅ„czyÅ‚a za niÄ… pracÄ™) i wreszcie rzuciÅ‚a siÄ™ biegiem do kuchennego wejÅ›cia, zataczajÄ…c siÄ™ w gumiakach za dużych o dobrych parÄ™ numerów. Przy jej pechu powinna w tej chwili stanąć oko w oko z aż nadto oczekiwanym goÅ›ciem. Na szczęście ojciec na ganku czuwaÅ‚ i sÅ‚yszÄ…c szuranie w sionce, bohatersko zagadnÄ…Å‚ nieszczÄ™snego Szymona o wojnÄ™ w Hiszpanii.



Pech Rozalii nie zawracaÅ‚ sobie gÅ‚owy jej strojem i wyglÄ…dem. Pech Rozalii spokojnie czekaÅ‚ w kuchni pod postaciÄ… Juli, która dopinaÅ‚a wÅ‚aÅ›nie wyjÅ›ciowÄ… sukienkÄ™. – WidziaÅ‚aÅ›? – spytaÅ‚a półgÅ‚osem, aż krztuszÄ…c siÄ™ z radoÅ›ci. – Co? – rzuciÅ‚a Rozalia obojÄ™tnie, w poÅ›piechu rozchlapujÄ…c wodÄ™ z dzbanka na pół kuchni, choć potrzebowaÅ‚a jej teraz tylko w miednicy. – WiedziaÅ‚am, że po mnie przyjedzie! – szeptaÅ‚a gorÄ…czkowo Jula. – WiedziaÅ‚am! Boże, jak ja wyglÄ…dam! Rozalia poczuÅ‚a siÄ™ tak, jakby wÅ‚aÅ›nie zanurzyÅ‚a twarz we wrzÄ…tku, choć z caÅ‚Ä… pewnoÅ›ciÄ… nalewaÅ‚a do miednicy tylko zimnÄ… wodÄ™. Powoli wytarÅ‚a twarz lnianÄ… Å›cierkÄ…. – Kto po ciebie przyjechaÅ‚? – zapytaÅ‚a martwym gÅ‚osem. – Jak to kto? Szymon RusiÅ‚owicz, najwspanialszy mężczyzna na Å›wiecie, przecież ci opowiadaÅ‚am. WiedziaÅ‚am, że nie uda mu siÄ™ o mnie zapomnieć! – WydawaÅ‚o mi siÄ™, że najwspanialszym mężczyznÄ… na Å›wiecie jest Grisza Trofimczuk – odezwaÅ‚a siÄ™ matka, wchodzÄ…c do kuchni. – Czyż nie, szczęśliwa narzeczono? Jula uważnie przyjrzaÅ‚a siÄ™ swemu odbiciu w lusterku, które sÅ‚użyÅ‚o ojcu do golenia. – Grisza nie zajÄ…c, nie ucieknie – oznajmiÅ‚a. Rozalia spokojnie odÅ‚ożyÅ‚a Å›cierkÄ™ i usiadÅ‚a ciężko obok miednicy. Może by i chciaÅ‚a coÅ› powiedzieć, ale zabrakÅ‚o jej słów. – Czy ja ciÄ™ dobrze zrozumiaÅ‚am? – wyrÄ™czyÅ‚a jÄ… matka. – OdbiÅ‚aÅ› narzeczonego przyjaciółce, jesteÅ› po trzeciej zapowiedzi, a teraz wyrzucisz go jak poÅ‚amanÄ… zabawkÄ™, bo ci siÄ™ wydaje, że znalazÅ‚aÅ› coÅ› lepszego? – Oj, mamo, czemuż nie siÄ™gać po lepsze, skoro samo wchodzi w rÄ™ce? – odpowiedziaÅ‚a Jula, jakby to byÅ‚o oczywiste. – Bo nie da rady mieć wszystkiego – odezwaÅ‚a siÄ™ Rozalia przez zaciÅ›niÄ™te zÄ™by. – Ty na pewno nie dasz rady, ale ja jestem, siostro, z innej gliny. Ja jestem stworzona do szczęścia – rzuciÅ‚a Jula lekko, odÅ‚ożyÅ‚a lusterko i wreszcie dostrzegÅ‚a spojrzenie matki i wyraz twarzy siostry. – No co takiego? Znowu coÅ› źle powiedziaÅ‚am? Podobno sÅ‚owa to tylko sÅ‚owa i nijak siÄ™ majÄ… do czynów. Podobno nikt jeszcze nie zmieniÅ‚ Å›wiata samym gadaniem. BywajÄ… jednak sytuacje, kiedy sÅ‚owa – nieważkie, niewinne na pozór – dziaÅ‚ajÄ… jak ukryty podziemny wstrzÄ…s. W tym samym miejscu, w którym jeszcze chwilÄ™ wczeÅ›niej biegÅ‚a wspólna droga, otwiera siÄ™ gÅ‚Ä™boka, ziejÄ…ca przepaść. Można jeszcze przerzucać liny, można nawet budować mosty, ale nad przepaÅ›ciÄ…, która już nie zniknie. Rozalia odruchowo podwinęła nogi, by nie zeÅ›liznąć siÄ™ w rozwierajÄ…cÄ… siÄ™ z trzaskiem gÅ‚Ä™biÄ™, która nieodwoÅ‚alnie oddzielaÅ‚a jÄ… od mÅ‚odszej siostry. Katarzyna postÄ…piÅ‚a w gÅ‚Ä…b kuchni i tonem, jaki porzuciÅ‚a parÄ™ dobrych lat temu, powiedziaÅ‚a: – Jula, do obrazu. Akt skruchy i koronka różaÅ„ca. Już. – Co mama? – zdziwiÅ‚a siÄ™ Jula, która doskonale pamiÄ™taÅ‚a ten ton, ale jak Å›wiat Å›wiatem zwracano siÄ™ nim tylko do Rozalii. – Już – powtórzyÅ‚a Katarzyna tak blada, że Rozalia przestraszyÅ‚a siÄ™ nie na żarty. – Rozalka, co siÄ™ dzieje? Ile mam jeszcze robić idiotÄ™ z siebie i tego czÅ‚owieka? – zdenerwowany Piotr wpadÅ‚ z deszczu pod rynnÄ™. – Kasiu, co z tobÄ…? Co siÄ™ staÅ‚o? Katarzyna tylko pokrÄ™ciÅ‚a gÅ‚owÄ…. – Mama nie pozwala mi siÄ™ spotkać z Szymonem – poskarżyÅ‚a siÄ™ Jula pÅ‚aczliwie. – I sÅ‚usznie. Przecież on nie do ciebie przyjechaÅ‚ – powiedziaÅ‚ ojciec, nie zaszczycajÄ…c osÅ‚upiaÅ‚ej Juli nawet jednym spojrzeniem. – Ty zajmiesz siÄ™ matkÄ…, bo wyglÄ…da jak Å›mierć, a ty – zwróciÅ‚ siÄ™ do Rozalii, nadal siedzÄ…cej nieruchomo – chodź. Dobrze, że chociaż twarz przemyÅ‚aÅ›. Jak mu siÄ™ podobasz, to w każdym stroju. – Nie, nie, za dwie minuty bÄ™dÄ™ gotowa. SÅ‚owo – ocknęła siÄ™ w koÅ„cu Rozalia i wybiegÅ‚a z kuchni, by wreszcie zająć siÄ™ swoim życiem. Nie sÅ‚uchaÅ‚a nawet stÅ‚umionych odgÅ‚osów gwaÅ‚townej dyskusji Juli z matkÄ…. Nie zastanawiaÅ‚a siÄ™ nad swoimi uczuciami wobec siostry. To wszystko mogÅ‚o w koÅ„cu poczekać. WskoczyÅ‚a w pierwszÄ… z brzegu sukienkÄ™, omal siÄ™ przy tym nie przewracajÄ…c, wybiegÅ‚a, zawróciÅ‚a, bo w progu potknęła siÄ™ o wÅ‚asne nogi w gumiakach, zaÅ‚ożyÅ‚a pantofle na goÅ‚e nogi i wreszcie dotarÅ‚a na ganek.



– DzieÅ„ dobry – powiedziaÅ‚a zdyszana, ale uÅ›miechniÄ™ta. – CieszÄ™ siÄ™, że ciÄ™ widzÄ™ – odpowiedziaÅ‚ Szymon, przyglÄ…dajÄ…c jej siÄ™ z zainteresowaniem. – Specjalnie siÄ™ tak umalowaÅ‚aÅ›? Rozalia wybaÅ‚uszyÅ‚a oczy, po czym spojrzaÅ‚a w dół. Cóż, dÅ‚onie miaÅ‚a prawie czyste, ale reszta rÄ…k wyzierajÄ…cych z krótkich bufek pokryta byÅ‚a nieregularnymi biaÅ‚ymi smugami. Podobnie dekolt, choć tego na szczęście nie mogÅ‚a zobaczyć. – Tak – odparÅ‚a z poważnÄ… minÄ…. – Specjalnie na twojÄ… cześć. – Jestem zaszczycony. – Szymon skÅ‚oniÅ‚ siÄ™ lekko i podaÅ‚ jej ramiÄ™. – Przejdźmy siÄ™. – Ale gdzie? – Na koniec Å›wiata. – JeÅ›li tam, to chÄ™tnie – odpowiedziaÅ‚a Rozalia i niedbaÅ‚ym ruchem Å›ciÄ…gnęła z wÅ‚osów roboczÄ… chustkÄ™, o której na Å›mierć zapomniaÅ‚a.




Najczęściej zadawane pytania



Podobne artykuły:

Ile kalorii ma okoń smażony w 100g
Pierścionek zaręczynowy z kamieniem
Jaki pierścionek na zarenczyny

Wersja do druku