9

Nic nie odkryliśmy. Zwodził mnie jeszcze przez parę dni. Przypadkowe spotkania, jakieś pytania, mętne odpowiedzi. Ten okres zaciera mi się w pamięci był - równomiernie nijaki. Płakałam, obiecywałam sobie, że już nigdy nie będę płakać, itd., itp., etc. Chodziłam rano do jego jachtu - zaczynali treningi wcześniej niż my, żeby się przywitać. Dumny i zadowolony z siebie podchodził do mnie, żeby powiedzieć parę bezsensownych słów i nasłuchać się szeptu kolegów dolatującego zza pleców. Przygotowywaliśmy się do Mistrzostw Polski.

10

- Czy jego rodzice są może rozwiedzeni?
- Nie.
- Więc skąd? Skąd w nim to cholerstwo - nie umiem zlokalizować jej źródła, ale czuję, ze nosi w sobie jakąś ranę. Przyjrzałeś się jego oczom? Są kompletnie martwe.
- Wybacz, ale wolę zaglądać w oczy ładnym dziewczynkom niż skurczybykowi, którego znam od czasów regat na optikach.
- Przestań… Ale… Ten ból…
- No dobra, przyznaje, coś z nim jest nie tak. Jak był mały, oboje jego rodzice pracowali i zajmował się nim dziadek. Facet kompletnie pojebany. Tłukł go, za byle co. Mnie też kiedyś o mało nie sprał. Przywiózł B. do szkółki żeglarskiej i patrzył jak szykowaliśmy optymisty do spuszczenia na wodę. Nie pamiętam, co zrobiłem, ale rzucił się na mnie jak opętany. Trener to zobaczył i na szczęście go uspokoił, bo nieźle bym dostał. Musiał chłopaka nieźle prać. Teraz wnuczek co nieco wyrósł, więc pewnie go nie tknie, ale B. od siódmego roku życia ma kompleks niższości. Z resztą - sama wiesz, jak się popisuje.
- Ale żeglarzem faktycznie jest bardzo dobrym.
- Ale do kurwy nędzy, nie najlepszym, a to usiłuje wszystkim wcisnąć.
Szliśmy chwilę w milczeniu. R. nucił jakąś piosenkę.
- Nie wiem, co mam robić, on bez przerwy zachowuje się inaczej. Wiem, że powinnam odpuścić, ale… Niech to wszystko szlag.
- Zaopiekuj się biednym palantem.
- Jasne… Niby jak? Za duży jest - na rączki go nie wezmę i nie będę mu matkować. Poza tym nie wygląda na to, żeby tego właśnie chciał.
- Wygląda, nie wygląda, ale masz rację - z nim trzeba za rączkę, jak z dzieckiem. Jak będziesz wystarczająco stanowcza, to zrobi wszystko.
- Ale on miał być dorosły, cholera… Ja nie lubię się bawić tak na siłę. A najgorsze jest to, ze z niego nic nie da się wyciągnąć. Sam nic nie powie, a inni też nic nie potrafią konstruktywnie stwierdzić.
- Bo on już taki jest, możesz pierdolić się z nim czterdzieści razy i dalej nic nie będziesz o nim wiedzieć.
- Pięknie to ująłeś. Niedobrze się robi.
- To było tylko stwierdzenie faktu…

11

- Powiedz mi, dlaczego chcesz koniecznie pływać na tym jachcie? Tak bardzo pragniesz oberwać od M. korbą przez łeb? - A. wiedział, że rzuciłam palenie i na złość wydmuchiwał dym prosto na mnie.
- Nie. Po prostu ten jacht jest najszybszy, a kapitan M. najlepszy. Nie musimy go lubić, żeby wciąż wygrywał.
- On nie bierze dziewczyn. Pływa na tej pieprzonej łajbie od siedemnastu lat i nigdy nie miał baby w składzie regatowym.
- No i ja chciałabym to zmienić.
- Tak, tak. - A. ironicznie się zaśmiał. - zakładając, że miałabyś jakiekolwiek szanse, to i tak nie rozumiem "po co?" i "dlaczego?".
- Właśnie dlatego, że mnie tam skurwysyny jedne nie chcą. Udowodnię, że nie jestem od nich gorsza.
- Ale nikt nie twierdzi, że jesteś gorsza, nawet M. by tego nie powiedział, szowinista jebany. Przy twojej budowie, pewnie nawet dorównałabyś im siłą, ale to jest załoga męska, a ty jesteś kobietą.
- Jak wszystkie teamy zawodowe. Mam się poddać, bo mam cyce zamiast fiuta?
- A czemu nie spróbujesz stworzyć załogi żeńskiej. Komendant odstąpiłby wam "T." - on lubi takie inicjatywy.
- Żartujesz?! Zwariowałabym pływając z samymi babami! Poza tym dobrze wiesz, że tu, aby zaistnieć, trzeba mieć choć kilka wpisów z tego cholernego jachtu.

12

Na imprezę rozpoczęcia regat ubrałam białą spódniczkę z bardzo cienkiego materiału i haftowaną bluzeczkę. B. nie przyszedł. Było drętwo - prezydent miasta, oficjele. Kapitanowie zbijali się małe towarzystwa wzajemnej adoracji i przechwalali się osiągnięciami. Załogi rozchodziły się do okolicznych knajp. Nie było nawet gdzie usiąść - jak przystało na elegancki bankiet - rozłożono szwedzki stół i kazano wszystkim stać. Za krzesła służyły tylko i tak zajęte parapety. Nie zabawiłam długo i zaczęłam się żegnać. E. - jeden z załogantów mojego ulubionego jachtu, sczapił mnie przy wyjściu i objął w pasie:
- Księżniczka Oleńka już wychodzi?
- Tak.
- Ależ, dlaczego?
- Jest drętwo i nie ma gdzie usiąść. Nie lubię pić na stojąco.
- Przecież to jest rozpoczęcie Mistrzostw Polski - tu się siada na stołach.
- Mam białą spódnicę, jeżeli nie zauważyłeś.
E. przechylił się nieco do tyłu i uważnie obejrzał mój tyłek.
- I białe stringi na dodatek.
- Nic nie umknie twojemu wzrokowi.
- Nic, co jest związane z tobą.
- Więc będę zmuszona wydrapać ci oczy, bo nie lubię szpiegów.
Wysunęłam się spod jego ręki i wyszłam. Czułam odprowadzające mnie, zdziwione spojrzenia - oto nie miałam na sobie bojówek, wymiętej koszulki i dziurawych adidasów. Bałam się, że powypalają mi spojrzeniami dziury w spódnicy, labo w nogach, ale o dziwo wyszłam w jednym kawałku.


Najczęściej zadawane pytania



Podobne artykuły:


Wersja do druku