Marta, kobieta po czterdziestce, zostaje sama z dorastającymi bliźniakami, córką i synem. Rozstanie z niewiernym mężem jest dla niej dramatyczną decyzją, bo nigdy nie przestała go kochać. Jej życie rozsypuje się jak domek z kart, i tylko tajemniczy Szymon, znajomy z internetowego forum, zdaje się ją rozumieć.
Okazuje jej wsparcie, pomaga pokonywać trudności, podejmować wyzwania zawodowe i rodzinne. Marta staje się silniejsza i pewniejsza siebie. Postanawia wziąć sprawy w swoje ręce i uwolnić się od rodziny, która nie stanęła po jej stronie, zrobić wreszcie coś dla siebie. Znajduje piękny dom i marzy, by kiedyś zamieszkać w urokliwej orłowskiej willi.
Marta wiąże nadzieje na przyszłość z Szymonem. Internetowy ideał odwleka jednak termin spotkania. Kto kryje się po drugiej stronie sieci? Czy wiara w tę ulotną znajomość jest naiwnością? A może marzenie o wielkiej miłości się spełni?

Fragment:
Spoglądając z okien samolotu na wyspy u wybrzeży Krety, nareszcie poczułam się lepiej. Dżisus, jak tu pięknie! I nikt nie jęczy. Wysepki spowite porannym słońcem, otoczone skrawkami piaszczystych plaż, nad którymi lecieliśmy na tyle nisko, by rozpoznać majaczące parasole, sprawiały wrażenie makiety z otoczonymi zielenią białymi domkami i basenami. Renata spała snem sprawiedliwego, oddając mi we władanie wszystkie krajobrazy świata. Dzieciakom by się podobało… Precz, wiecznie jedno mi w głowie, a przecież one mają po siedemnaście lat! Nie będą stale jeździć z mamusią. No ale teraz… Pierwsze wakacje po rozwodzie, mogłyby o mnie pomyśleć. Ale nie pomyślały, a ja nie mogę zapomnieć. Widać dwa tysiące kilometrów od domu to zbyt mało, by przenieść się do innej rzeczywistości. Koniec z tym!, podjęłam silne postanowienie. Od tej chwili wypoczywam, korzystam, bawię się, opalam. Byle do przodu.

– Jedziemy do Agios Nikolaos? – Renata po kilku dniach smażenia się na plaży pomyślała o tym samym, co ja. – Muszę kupić kapelusz przeciwsłoneczny, bo czuję, że mam dziurę w głowie.
Faktycznie, słońce nie dawało o sobie zapomnieć od wczesnego ranka do późnego wieczora. Dni spędzałyśmy na plaży, ukrywając się pod parasolem za 2,5 i wylegując się na leżakach po 2 euro, a mimo to skóra z pleców schodziła z nas płatami. Widać przy czterdziestu stopniach jest to nieuniknione, nie ochroni nawet półprzepuszczalny parasol, zwłaszcza gdy stale wychodzi się spod niego, by popluskać w podgrzewanej morskiej wodzie.
– Wiesz, też o tym pomyślałam. Trzeba trochę odpocząć od rodaków w hotelu. Chwała Bogu, że chociaż nie chodzą na plażę.
– No wiesz, te osiemset metrów, czy tam kilometr, to dla niektórych zbyt duży dystans. Basen jest bliżej.
Do Agios Nikolaos, ponoć największego portu na wyspie, oddalonego od nas o kilkanaście kilometrów, dotarłyśmy miejscowym klimatyzowanym autobusem w dwadzieścia minut. Nie spóźnił się, choć różne słuchy chodzą na temat greckiej punktualności. Przytulone do zatoki miasto patrona żeglarzy świętego Mikołaja przywitało nas różnojęzycznym tłumem turystów, w którym język polski występował w proporcji odwrotnej niż w naszym hotelu.
– Nareszcie czuję, że nie jestem w Polsce! – odetchnęłam z ulgą. – To co, na początek kawka?
– Czemu nie? Poszukajmy jakiejś fajnej kafejki.
Padło na sympatyczną knajpkę przy jeziorze Afrodyty, z widokiem na morze. Z obiadu pamiętam  tyle, że zamówiłyśmy zupę z mięsnymi kulkami o nieprawdopodobnie trudnej nazwie – youvarlakia, a na drugie musakę, która okazała się zapiekanką składającą się z kilku warstw bakłażanów, ziemniaków, mielonego mięsa i pomidorów z parmezanem na wierzchu. Nie powiem, że było to lekkie jedzenie, dlatego bardzo sympatyczny kelner, który z czasem zaczął nam się dwoić w oczach, proponował coraz to nowe gatunki alkoholu. Zaczęłyśmy od greckich win i najlepiej byłoby, gdybyśmy na nich skończyły. Niestety. dałyśmy się namówić na „najlepsze na wyspie” ouzo, spróbowałyśmy również metaxy, podobno równie „wybornej”. Po kilku godzinach iście greckiej biesiady przy dźwiękach bouzuki siedziałyśmy przy stoliku z naszym kelnerem, który okazał się właścicielem knajpy, i jego bratem bliźniakiem. Było bardzo fajnie. Gdy obudziłam się następnego dnia rano we własnym hotelowym łóżku, nie mogłam w ciężkiej głowie znaleźć wytłumaczenia, jak tam  trafiłam.

Jeśli jesteś ciekawa kolejnych  perypetii przebojowej czterdziestolatki, sięgnij po książkę „Pozwól się uwieść” Anny Karpińskiej  ( Prószyński i S-ka, 2013)

Anna Karpińska
(ur. 1959) studiowała politologię na Uniwersytecie Wrocławskim, potem przez dziesięć lat była asystentką na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu. Po urlopie (1988–1992) była dziennikarką w bydgoskim oddziale „Gazety Wyborczej”, a następnie ponownie pracowała na UMK. Ma własną firmę doradczą. Pływa po Mazurach i lubi wypoczynek na południu Europy, głównie na Bałkanach. Ma troje dorosłych dzieci. Opublikowała ciepło przyjętą powieść „Chorwacka przystań”.