Przed czujnym okiem doktor Alicji nie skryją się żadna przyjaźń, zdrada, drobna radość ani duży kłopot! Na krakowskiej sadybie szeregówek i bliźniaków doklejonej do starej uliczki życie toczy się jak wszędzie. Z jednym wyjątkiem. „Tu” jest wnikliwie obserwowane przez panią Alicję, dla której sprawy sąsiadów są znacznie bardziej interesujące niż własne.
Bartek i Lena – młode małżeństwo – nie mogą spać w jednym łóżku, bo nie zgadza się na to ojciec dziewczyny. Wykształcona, niezależna Sylwia z dnia na dzień porzuca narzeczonego dla Zbyszka, postrzeganego jako osoba z marginesu. Policjantka Elwira wprowadza się do swojej babci, katoliczki, wraz z partnerem. Lidka zmaga się z lękiem przed porzuceniem swojego adoptowanego synka.
Ciepła i zabawna historia – jakby żywcem wyrwana z naszej rzeczywistości – w której odnajdziemy znajome twarze, miejsca i odwieczne waśnie.

Fragment
Nazywam się... Nie, jeszcze nie ujawnię swojego nazwiska. Wyczytacie je na plakatach wyborczych, gdy będę kandydować do Rady Dzielnicy. A że będę kandydować – to już przesądzone. Ktoś musi w końcu zrobić porządek z całym tym bałaganem.
No więc jestem – tyle chyba mogę zdradzić – kobietą czterdziestoletnią i pracuję w służbie zdrowia. W starym dowodzie osobistym, w rubryce „stan cywilny”, wpisano mi: wolny, o co zresztą musiałam wykłócać się z panią w okienku trzydzieści lat temu.
– Kto to widział, żeby młoda dziewczyna miała w papierach „wolny”? Tak piszą rozwódki. To co, zmieniamy na „panna”, prawda? – stwierdziła.
–Jestem dorosła i w pełni odpowiedzialna za swoje decyzje – odparowałam. – Nie życzę sobie oglądać w dowodzie tego słowa. Ma być „wolny” i już.

Nie uznałam za stosowne wyjaśniać, że nie planuję zmian w tej sferze i za kilkadziesiąt lat „panna” w zielonej książeczce będzie prowokować, żeby dopisać jej z przodu „stara”. Nie przewidziałam też, że sporna rubryka zniknie z nowoczesnych plastikowych kart, a nieszczęsny stan cywilny zostanie – podobno – zaszyfrowany w ciągu liczb na rewersie, nie do odczytania dla laika.
Dobrze, sama się zdradziłam, przecież umiecie zliczyć do pięćdziesięciu. Tak, mam czterdzieści osiem lat... i co z tego? Po angielsku wciąż mogę mówić „I’m in my forties”, co przekładam sobie właśnie na „Jestem czterdziestolatką”. A język znam doskonale. W zeszłym roku z marszu, bez żadnych kursów przygotowawczych, zdałam CAE.
Skoro już odkryliście mój prawdziwy wiek, równie dobrze możecie się dowiedzieć, że jestem lekarzem. Pracuję z dziećmi, a dodatkowo biorę dyżury w hospicjum domowym.
Mieszkam w Krakowie, a właściwie na jego obrzeżach, w tak zwanym segmencie. Nie, nie podam nazwy ulicy ani nawet, w której części miasta się znaj¬duje. Odłóżcie mapę. Mogę tylko nadmienić, że osiedle szeregówek i bliźniaków doklejono do pradawnej podmiejskiej uliczki. I to stało się zarzewiem konfliktów, o których chcę opowiedzieć. Trzecie pokolenie mieszkających tu niegdyś drobnych rolników sprzedało grunt deweloperowi lub bezpośrednio indywidualnym inwestorom, a teraz drze koty z napływowymi mieszkańcami. Zbieram historię sporów, wysłuchuję pretensji obu stron i w odpowiednim czasie spróbuję w Radzie Dzielnicy przeforsować salomonowe rozwiązanie. Taką właśnie mam misję.