Zero rządzi w kinach

Autor: Natalia Tyszka


Od końca października w polskich kinach możemy oglądać bardzo ciekawe dzieło Pawła Borowskiego pt.”Zero”. Dramat, który z pewnością skłania do refleksji.

Na polskie filmy chodzimy do kina raczej niechętnie. Nie ma w tym w sumie nic dziwnego, bo polscy reżyserzy fundują nam przede wszystkim komedie romantyczne, które wielkimi przesłaniami i mądrością nie grzeszą. Osobiście jednak zauważyłam cień nadziei dla polskiego obecnego kina, ponieważ „Zero” to już drugi film w ostatnim czasie, na jaki postanowiłam się wybrać. Pierwszym były „Galerianki”, które okazały się najlepszym debiutem ostatnich lat. Okazuje się, że w Polsce też można zrobić dobre filmy.

„Zero” to film, który ogląda się z dużym zaciekawieniem. Postacie, które poznajemy mają swoje odmienne życie i własne problemy. Każdy z osobna wnosi coś od siebie i fabuła toczy się zmieniając diametralnie bieg wydarzeń. Podczas tej półtorej godziny czasu, które spędzamy siedząc na kinowym fotelu w każdej postaci możemy odnaleźć cząstkę siebie. Zastanawiamy się, dlaczego bohaterowie postępują akurat w dany sposób, przyglądamy się ich problemom i w gruncie rzeczy wielu z nich jesteśmy w stanie zrozumieć i usprawiedliwić. Ich kłopoty są bardzo ludzkie, świadomie wyciągnięte z naszego życia codziennego. Dotyczą ludzkich trosk, z jakimi nam co dzień idzie się zmagać.

„Zero” to poniekąd opowieść o miłości, samotności, braku zrozumienia, biedzie, chorobie czy złu, jakim może wyrządzić nam drugi człowiek.

W zasadzie nikt w filmie nie posiada roli pierwszoplanowej. Postacie przeplatają się między sobą. Znikają i pojawiają się z powrotem na ekranie w mniej więcej równych odstępach czasu. Rola, która rzuca się szczególnie w oko to kreacja Mariana Dziędziela, który wciela się w taksówkarza. Wygląda raczej odpychająco- spocony, prosty człowiek, który całe dnie spędza w swoim samochodzie przewożąc klientów z miejsca na miejsce. Sfrustrowany, lekko rozgoryczony, lubi się trochę „powymądrzać” i zagaduje pasażerów. Robert Więckiwecz wciela się w zamkniętego w sobie biznesmena, który wynajmuje prywatnego detektywa, bo podejrzewa swoją żonę o romans. Cezary Kosiński natomiast nie potrafi pogodzić się z faktem, że nie może mieć dzieci i doprowadza do wypadku swojej żony. Maria Maj z kolei to starsza Pani o dobrej pozycji społecznej i finansowej- jest ordynator w szpitalu i w jej rękach często pozostaje los wielu pacjentów. Samotna zamawia sobie młodego chłopaka „do towarzystwa”, by poczuć się młodziej i bardziej kobieco. Bogdan Koca to w „Zero” detektyw, który w bardzo sprytny sposób potrafi rozwiązać każdą zagadkę. Jeździ starym wanem, w którym skrywa kamerę i podsłuch. Michał Tarnowski wciela się na pozór w rolę dobrodusznego staruszka, który pomaga potrzebującym, potem jednak okazuje się, że to przykrywka i dowiadujemy się, kim naprawdę jest.

Z aktorów, którzy doskonale wcielają się w swoje charakterystyczne role należą również Przemysław Bluszcz, który kręci w swoim mieszkaniu filmy erotyczne. Gdy dowiaduje się, że jedna z dziewczyn z planu, z którą się przespał „wpadła”, decyduje za nią, że ma usunąć ciążę. Kolejna to Aleksandra Popławska- w filmie matka i żona, która jest nieszczęśliwa przy boku swojego męża, który jej nie rozumie. Postanawia wejść w romans z młodszym, przystojnym mężczyzną, chociaż sama nie jest pewna czy robi dobrze. Zaczyna się nad tym głębiej zastanawiać dopiero, kiedy „o mały włos” nie ląduje pod kołami samochodu.

Jak film się kończy nie zamierzam Wam zdradzać. Powiem tylko, że aktorzy wymienieni wyżej najbardziej się w nim zapisują. Jest jeszcze sporo postaci, o których już się nie rozpisywałam, bo koniecznie musicie sami się o nich dowiedzieć z kinowego ekranu. Film zdecydowanie polecam, bo nie spodziewałam się, że w tak zgrabny i umiejętny sposób można połączyć na ekranie historie tylu ludzi naraz. Postacie przeplatają się i w gruncie rzeczy na samym końcu okazuje się, że film pięknie się zamyka, tworząc jedną całość. Wszystko wydarzyło się po coś… Tak jak w życiu.





...