Wielki powrót Portishead - relacja z koncertu

Autor: Joanna Boguszewska


Portishead poznałam dekadę temu. Moja przyjaciółka podsunęła mi czerwoną kasetę magnetofonową, którą znajomy znajomego nagrywał nocami z radia. Był to słynny koncert z Roseland Park w Nowym Jorku. Czerwoną kasetę przetrzymałam latami, nie mam dzisiaj bladego nawet pojęcia czy ostatecznie ją zwróciłam. Wszystkie albumy Portishead, już na CD, znajdują się w mojej kolekcji płyt, są moimi perełkami. Nie wierzyłam nigdy w to, że trójkę z Bristolu zobaczę kiedykolwek na żywo. Zaczęłam ich słuchać gdy zaprzestali koncertowania. Przez lata było o nich cicho. Pogłoska o nowym albumie rozbudziła nadzieje, jednak dopiero gdy trzymałam w ręku bilet zdałam sobie sprawę, że moje muzyczne marzenie się spełni. Porishead to nazwa miejscowości, w ktorej urodził się założyciel zespołu, Geoff Barrow. Pozostali członkowie podstawowego składu (uzupełnianego o kilku muzyków na koncertach) to gitarzysta Adrian Utley i wokalistka o magicznym głosie, Beth Gibbons. Po 11 latach przerwy powrócili z nowym albumem i trasą. Koncert, który odbył się 10 kwietnia w londyńskim Hammersmith Apollo był drugim, po inauguracyjnym występie w Manchesterze. Oba wyprzedane na pniu, mimo nie należącej do najniższych ceny biletów i naprawdę skąpej jak na epokę PR akcji promocyjnej. Prawdziwi fani wiedzieli, że Portishead powróci. Koncert rozpoczęły dwa numery z najnowszego albumu zatytułowanego Third (Trzeci), Wicca i Hunter. Premiera płyty zaplanowana jest na 28 kwietnia, mimo to nie były to utwory obce publiczności. Jako trzeci wykonany został triphopowy klasyk, którego już pierwsze takty wywołały ekstazę i aplauz zgromadzonych. All for nothing. Did you really won? nie był chóralnie odśpiewany z Gibbons, raczej nucony półszeptem w zaciszu półprzymkniętych powiek. Nikt nie chciał stracic ani sekundy z dramatycznie uduchowionego śpiewu wokalistki. Muzyka Portishead nigdy nie należała do łatwych, jednokrotne odsłuchanie utworu czy albumu nie przysparza zespołowi fanów. Mimo to nowy materiał został przyjęty bardzo ciepło, w końcu wyczekiwany latami. 6 wykonanych w trakcie koncertu utworów pochodziło z debiutanckiego albumu Dummy, i to one wzbudziły największy zachwyt wśród, i tak wniebowziętego z powodu powrotu zespołu, tłumu. Pokorna i rozumiejąca nastrój chwili publiczność w skupieniu delektowała się wokalem Gibbons, gitarowymi riffami Utleya i scratchami Barrowa, a każdy utwór nagradzała owacją. Złaszcza Wanderring Star, wykonane na ciemnej scenie, gdy tylko dwa pojedyńcze snopy światła oświetlały Beth śpiewającą z charakterystycznym dla niej dramatyzmem i Adriana grającego solo na gitarze, i gdy telebim demonstrował czarnobiały obraz negatywu twarzy wokalistki, spotęgowało nastrój intymności w wypełnionym po brzegi Apollo. Śpiewała jakby bardziej dla siebie, z zamkniętymi oczami, zapominając się w pełnym bólu i wielkich możliwości wokalnych głosie. Zgarbiona nad mikrofonem, nie patrząca na publiczność, często zwracająca się w stronę zespołu. Każdy aspekt koncertu dopracowany był w każdym szczególe. Gra świateł potęgowała mroczny klimat muzyki Portishead, zwłaszcza wielki cień piosenkarki i jej mikrofonu na ścianach teatru. Trzy potężne telebimy pokazywały animacje, charakterystyczne P – znak rozpoznawczy Portishead lub trzy ujęcia członków zespołu i ich instrumentów we wszystkich odcieniach czerni i bieli, czerwieni, błękicie. Zakończenie koncertu nadało mu niepowtarzalny charakter. Zespół zagrał na bis dla nienasyconej publiczności a Beth Gibbons podeszła do brzegu sceny i uściskała kilku wniebowziętych fanów z pierwszych rzędów. Ta sama zamknięta w sobie Gibbons, która nie znosi kontaktów z prasą. Recenzje w prasie brytyjskiej były nader przychylne. Cztery gwiazdki na pięć możliwych od Evening Standard i The Times, pięć na pięć od The London Paper. W moim osobistym rankingu Portishead otrzymują maksymalna notę z plusem, za najlepszy koncert jaki w życiu widziałam. Trasa promujaca najnowszy album Third potrwa do końca kwietnia.

...