Megachandryczki- łączcie się!!!

Autor: Małgorzata Przymuszała


Postanowiłam...Tak...Tak, zrobię to…Zabawie się w Roberta Makłowicza- jeśli myślisz ze podam przepis na jakieś danie z kresów bądź znad Morza Czarnego- możesz już nie czytać tego felietonu… Hm, wiec tym którzy jednak zostali- sprawę wnet wyjaśniam. Recepty na makłowiczowski obiad nie będzie, nie tym razem. Przepis będzie- tak o tak, po prostu. Na chandrę, na zły humor, na olbrzymia katastrofę w twojej głowie. Podaję: kilka kłopotów- mniej lub bardzie ważnych, choć dokuczliwych, do tego zmęczenia kropel kilka i brak perspektyw na kilkudniowy wypoczynek, pamiętaj jednak by dzień był pochmurny, listopad odpowiednim miesiącem -zalecam. Dni słoneczne sprawią ze twój wysiłek pójdzie na marne. Jeśli podczas, lub odrobinę wcześniej wykonywania poczujesz się niezrozumiana, niekochana, niedoceniana (tu dopisz swoje "nie-…"), a na dodatek rozpoczniesz dzień od małej katastrofy z szefem w tle np. spóźnisz się do pracy. Jeśli spełnisz te warunki, zapewniam cię, sukces w postaci chandry murowany!

Chandra pospolita- tak ją nazwijmy- występuje- i tu poradniki nie kłamią- u wszystkich i raczej bez wyraźnego powodu. Ot tak sobie... Kiepski nastrój? Tak! Czarnowidztwo? Tak! Nicnierobienie? Ehe! Użalanie się nad sobą i własnym jakże strasznym losem? Yes, yes, of course! Pomyśl sobie- nie jesteś sama!!!

Mnie tez dopadła- taka dziwna przypadłość- wpadła, zamotała w życiu i po kilku godzinach już jej nie było. Dlaczego? Pisać poradników nie będę- nie mam takiej mocy. Ale ta chandra, ta chandra, ta cholerna chandra... Postanowiłam poczytać książkę- źle wybrałam- bohater stwierdził że popełni samobójstwo- aż mną wstrząsnęło, książka w kąt... w kuchni znalazłam kawę- kawa dobra na wszystko- oj kochana-nie tym razem, humor nie ten, kawa nie ta… pomyślałam o czekoladzie… tabliczka pełnomlecznej z orzechami była pyszna, ale co mnie zemdliło, wołałam już posiedzieć w kącie, niż zjeść jeszcze jeden kawałek. Kiedy już nic nie pomagało- kiedy byłam już bardziej zrezygnowana niż przedtem, uknuła mi się w mojej szaleńczej głowie myśl, ze pójdę do fryzjera. Nie polecam- moje włosy- bądź to co z nich zostało…wyglądało…oj…szkoda gadać!!! Ale co prawda, to prawda. Każda moja próba zlikwidowania złego humoru sprawiała ze byłam bardziej pobłażliwa dla siebie. Nie mowie tutaj o "pokochaj siebie"- takie banały i slogany to małym dziewczynkom, ale nie nam, megachandryczkom Usiadłam na środku biura z wielkim kubkiem gorącej herbaty, usiadłam i siedziałam. Patrzyłam na kwiaty w wazonie, na radio, które nadawało o kolejnej wielkiej wygranej w dużym lotku.

Herbata była gorąca, ocieplała moje dłonie, telefony dzwoniły, a ja się niczym nie przejmowałam, tylko ta herbata była ważna- ważniejsza od słońca, od nocy, na przekor niebu. Po pół godzinie zapomniałam o co chodziło. Te pretensje do wszystkich i o wszystko- minęły! Chmura gradowa w mojej głowie? A gdzieżby! Zepsucie charakterów i morale osób z mojego otoczenia? Żartujesz chyba?! Krzyczałam : mam chandrę!!! Ludzie, chandrę!!! Robiłam to co musiałam- piłam herbatę, moje obowiązki poszły w kąt, rezultaty w nadrabianiu zaległości? Kiepskie… użalanie się- nie mam czasu- nauka czeka i praca, i mąż czeka- chyba się jeszcze nie wyprowadził? Nie, został. Uff. To ja może już wstanę i zapomnę na jakiś czas o tej "małej" katastrofie w mojej głowie!
Chandro!!! Do następnego razu…do widzenia…choć "żegnaj" chciałabym tobie bardziej powiedzieć…

...