Zanim powiesz „tak”...tatuażowi

Autor: Małgorzata Fall


Jeszcze kilkanaście lat temu tatuowanie się uznawane było za zjawisko egzotyczne, niestety o nacechowaniu pejoratywnym. Nie było ważne, czy znamię zostało umieszczone na ramieniu, plecach czy łydce, jego właściciel z góry skazany był na podejrzliwe spojrzenia ze strony pozostałych członków społeczeństwa. Dziś na szczęście wiele się zmieniło. Mimo że wciąż największą grupę „oznaczonych” stanowi młodzież, to coraz więcej osób urodzonych nieco wcześniej decyduje się upiększyć swoje ciało tego typu ozdobą. W powszechnej opinii funkcjonuje przekonanie, że tradycja tatuowania skóry należy do bardzo młodych. W rzeczywistości jest jednak zupełnie inaczej. Naukowcy znaleźli dowody na to, że ozdabianie skóry permanentnymi „malowidłami” praktykowano wiele lat przed Chrystusem. Egipska mumia jednej z kapłanek sprzed 2000 lat p.n.e. ma na ciele ślady tatuażu. Oczywiście, zależnie od szerokości geograficznej i czasu, przeznaczenie tych kontrowersyjnych obrazków na skórze było inne. Zdarzało się, że decyzja o umieszczeniu dożywotniego malunku stanowiła długo wyczekiwane wyróżnienie, noszenie go było oznaką wysokiej pozycji. Jako przykład przywołać można tu Saksonię. Większość rodów zamieszkujących ową okolicę akcentowało przynależność do rodziny poprzez tatuowanie sobie konkretnego wzoru. Rzymianie podchodzili do tego rodzaju sztuki skrajnie odmiennie. Oznaczali w ten sposób kryminalistów i niewolników, by łatwo było ich potem rozpoznać. Z kolei na Borneo charakter tatuaży był związany ze sferami rytualnymi, zabobonami. Umieszczone na rękach miały za zadanie odpędzać choroby. Czy spełniały swoją rolę, nie dowiemy się prawdopodobnie już nigdy. Mimo że ta sztuka zdobienia ciała towarzyszy ludziom już od wielu lat, dopiero w XVII wieku zaczęła być stosowana nie w celach praktycznych, lecz czysto artystycznych. To żeglarze jako pierwsi przekonali się do nich. Co więcej, byli również „protoplastami” jeśli chodzi o samo robienie tatuaży. Zdobyli tę wiedzę od plemion zamieszkujących tereny, które odwiedzali podczas wypraw morskich. Jednak mimo że w tej profesji ozdabianie ciała w krótkim czasie stało się niezwykle popularne, wilki morskie nie były na tyle silnym wyznacznikiem mody, by wprowadzić tatuaże w jej progi na stałe. Na wysokości zadania stanęli więc harleyowcy, potem, już na skalę masową, dzieci kwiaty. Rozwój sztuki ozdabiania ciała w XX wielu wspierały również, poprzez własny przykład, takie gwiazdy jak Mik Jagger czy Angelina Jolie. To sprawiło, że dziś według statystyk co 4 student decyduje się na wizytę w salonie tatuażu. Warto dodać, że lista chętnych na tego rodzaju „zabieg” ciągle rośnie. Oprócz ikon show biznesu, które skutecznie napędzają ten już wcale nie niszowy rynek, duży wpływ na jego rozwój miał także postęp w metodach tatuowania. O ile pierwotne sposoby wykonywania zabiegu mroziły krew w żyłach, to ostatni, używany do dzisiaj, zasługuje nawet na zaszczytne miano „znośnego”. Początkowo śmiałek pragnący umieścić na skórze rysunek musiał poddać się nacinaniu lub wydrapywaniu aż do krwi określonego wzoru. Następnie wcierano w podrażnione miejsca barwnik, który wraz z zabliźnianiem się rany wnikał w strukturę skóry. Oczywiście owa metoda nie pozwalała na wykonanie skomplikowanych „malowideł” o wymyślnych kształtach. Co więcej efekt bynajmniej nie był powalający. Bez wątpienia nie wart przecierpianego bólu. Inna „prehistoryczna” metoda również jeżyła włos na głowie. Nie dosyć, że umożliwiała tworzenie wyłącznie prostych, jednokolorowych konturów, to jeszcze stanowiła poważne niebezpieczeństwo dla śmiałka, który odważył się zafundować sobie tę wątpliwą przyjemność. Sposób polegał na moczeniu w barwniku nawleczonej na grubą igłę nici, by następnie „wyszyć”, a mówiąc ściślej przeciągnąć ją po ustalonym wzorze. W tym przypadku po raz kolejny „gra nie warta świeczki”. Bohaterem i wybawieniem dla amatorów tatuowania ciała aż po dziś dzień został Samuel O’Reilly, który w 1890 roku skonstruował maszynkę do tatuowania. Ten bezkonkurencyjny hit stał się nieodłącznym elementem każdego salonu zajmującego się tą wdzięczną profesją. Pozwalał nie tylko na wykonywanie skomplikowanych obrazów czarno-białych i kolorowych, ale przede wszystkim dla klienta zabieg jest znacznie szybszy i o stokroć przyjemniejszy. Rzecz jasna mają tu duże znaczenie takie czynniki jak tatuażowane miejsce czy indywidualna odporność na ból, ale mimo wszystko przyrząd O’Reillyego na zawsze puścił w niepamięć wcześniej stosowane metody. Teraz trochę informacji przydatnych osobom, które ostatnio podjęły poważną decyzję o zrobieniu sobie tatuażu. By rana goiła się szybko i ładnie, należy pamiętać o stosowaniu zdrowej diety. Przez pierwszy tydzień po zabiegu warto brać cynk i spożywać dużo białka, które świetnie regeneruje podrażnione miejsca. Stanowczo zabronione jest przecieranie ozdoby wodą utlenioną, wbrew temu co mówi większość laików, jej stosowanie znacznie spowalnia proces gojenia. Ważne jest również, by nasz nowy nabytek był suchy. W tym celu warto, przynajmniej przez jakiś czas, delikatnie wycierać go choćby chusteczką. Promienie słoneczne także negatywnie wpływają na trwałość i jakość „malunku’’, tak więc szczególnie latem trzeba mieć to na uwadze. Przestrzeganie tych podstawowych zasad zapewni trwały i pięknie prezentujący się obrazek. Od pewnego czasu mówi się o wynalezieniu czegoś w rodzaju tatuażu niepermanentnego. Rzekoma wytrzymałość tych malowideł w teorii sięga 5 lat. Po tym czasie, jak oczywiście zapewniają osoby specjalizujące się w tej branży, „malunek” całkowicie się wchłania. W rzeczywistości sprawa nie wygląda już tak kolorowo. Niestety w przypadku wzorów wykonywanych ciemnym lub czarnym tuszem, ozdoba po 5 latach zmienia wyłącznie nasycenie koloru, co sprawia że staje się trochę jaśniejsza. Teorie, że istnieją tatuaże (wykonywanie metodą wkuwania), które po kilku latach znikną bez śladu, są po prostu wyssane z palca i stanowczo odradzam dawanie temu wiary. Jeśli ktoś nie jest absolutnie przekonany, czy chce do końca życia nosić na ciele to artystyczne znamię, niech lepiej skoncentruje się na tatuażach robionych henną. Ich trwałość wynosi co prawda maksymalnie miesiąc, ale zawsze to jakiś sposób na przekonanie się, jak to jest być otatuowanym. Warto pamiętać, że usunięcie niechcianego „malowidła” to niezwykle bolesny zabieg, zawsze zostawia nieprzyjemną dla oka bliznę i jest niestety znacznie droższe niż samo zrobienie tatuażu. Dlatego właśnie słuszne jest twierdzenie, że by zdecydować się na umieszczenie wzoru na ciele, trzeba być tego bezgranicznie pewnym.

...