Czytajmy etykiety!

Autor:


Z początkiem nowego roku wielu z nas postanawia nieco przeorganizować swoje życie. Zazwyczaj obiecujemy sobie większą dbałość o zdrowie – a to poprzez rzucenie palenia, a to dzięki zmianie nawyków żywieniowych. Na sklepowych półkach czyha jednak na nas wiele pułapek.

Powód jest prosty – Polacy nie czytają etykiet, a wśród tych, którzy czytają, ok. 20% nie rozumie umieszczanych na nich informacji. A przecież wartości podane na etykietach mają za zadanie pomóc konsumentom w wyborze produktów najkorzystniejszych dla ich zdrowia.

Na co zwracać uwagę?


Pierwszym obowiązkowym punktem etykiety jest data przydatności do spożycia. Nie zawsze zdajemy sobie sprawę z tego, jak wielkie znaczenia ma data ważności – pomijając zagrożenia wynikające ze spożywania produktów przeterminowanych pamiętajmy, że im dłuższy termin przydatności, tym więcej sztucznych środków konserwujących zostało wykorzystanych w procesie produkcji.

Na etykietach bardzo często spotykamy się z skrótami GDA i RDA. GDA określa wskazane dzienne spożycie składników odżywczych - zazwyczaj podaje się zawartość tłuszczy, tłuszczy nasyconych, cukrów prostych i sodu (lub soli, 1200 mg sodu odpowiada ok. 3g soli kuchennej), czyli komponentów wpływających na zwiększone ryzyko chorób dietozależnych. Pierwsze trzy z wymienionych wartości są szczególnie ważne dla osób z podwyższonym stężeniem cholesterolu oraz dbających o wagę, natomiast zawartość sodu czy soli to priorytetowy wskaźnik dla osób z nadciśnieniem tętniczym lub niewydolnością serca. RDA zaś to zalecane dziennie spożycie witamin i składników mineralnych. Podawane wartości powinniśmy traktować orientacyjnie, ponieważ indywidualne zapotrzebowanie GDA i RDA zależy od wielu czynników (m.in. płeć, wiek, styl życia).

Szacuje się, że w procesie przygotowywania produktów wykorzystuje się ponad 14 tysięcy substancji chemicznych wytworzonych przez człowieka (konserwanty, barwniki, emulgatory, substancje słodzące, stabilizatory itp.) Oznacza się je literą E i cyfrą. Nie wszystkie z nich maja negatywny wpływ na organizm człowieka, jednak upraszczając można stwierdzić, że im więcej tajemniczych nazw na etykiecie, tym większe prawdopodobieństwo, że nie powinniśmy jeść danego produktu…

Przepisy Unii Europejskiej wymagają, aby wszystkie określenia o zdrowotnych czy żywnościowych walorach danego produktu były udowodnione naukowo – przykładowo wyrażenie „bogate w błonnik” może znaleźć się tylko na etykiecie produktu, który zawiera minimum 6 g błonnika na 100 g.

A jak to jest żywnością ekologiczną?


Nie każdy produkt może posługiwać się określeniem ekologiczny, bio czy eko. W tym przypadku specjalistyczne przepisy precyzyjnie określają, kto i po spełnieniu jakich warunków może posługiwać się wspomnianymi określeniami. Przepisy te są bardzo restrykcyjne i ściśle regulowane zarówno przez ustawodawstwo UE, jak i przez prawo wewnątrzkrajowe. Skąd te obostrzenia?

Konsumenci sięgający po ekologiczne produkty spożywcze muszą mieć pewność, że dostają dokładnie to, czego oczekują i za co płacą – mówi Tomasz Czubachowski, Brand Manager marki Bio Raj, specjalizującej się w produkcji produktów rolnictwa ekologicznego. W tym przypadku nie ma miejsca na niedomówienia i niejasności. Procedury są bardzo restrykcyjne, a prawo do posługiwania się ekologicznym logo uzyskuje się jedynie w przypadku stosowania określonych metod produkcji żywności, zgodnych z wysokimi normami w zakresie ochrony środowiska i chowu zwierząt. Oczywiście nie ma mowy, żeby ekologiczne oznakowanie było zamieszczone na etykiecie, jeśli produkt zawiera GMO. Żywność ekologiczna z założenia jest produkowana bez chemicznych ulepszeń, sztucznych nawozów czy pestycydów. Ma być po prostu świeża, smaczna i zdrowa.

...