Przedstawiamy drugą część opowiadania. 2

Nie wiem, czy ktoś z państwa widział kiedyś posąg Michała Anioła pod upiornym tytułem "Umierający niewolnik". Na zdjęciu w moim wydaniu "O sztuce" Sir Ernsta Gombricha, ów niewolnik wygląda, jakby przeciągał się rozkosznie i miał zaraz jeszcze rozkoszniej ziewnąć. Jakby budził się po słodkim śnie. Przymknięte oczy, jedną ręką drapie się w głowę, drugą delikatnie składa na piersi. Ten posąg można by spokojnie uznać za metaforę tego, co działo się ze mną. Wyglądało na to, że właśnie udowodniłam swoją żywotność (choć chyba rozkoszy nawet głupi by się w tym nie doszukiwał). Ale ja czułam się jakby w tym małym pokoiku skończył się świat. Żeby chociaż skończył się spektakularnym wybuchem, ale dogorywał tylko żałosnymi wyczynami podstarzałego, łysawego, obleśnego wspomnienia po facecie. Przyznaję, często wydawało mi się, "że chcę umrzeć", ale nigdy nie pragnęłam zniknąć równie mocno, jak tego obrzydliwego, zachmurzonego, szarego i zimnego jak sala chirurgiczna w polskim szpitalu na prowincji, poranka. Chęć samounicestwienia, samozniszczenia, zapadnięcia się pod ziemię, czy też zdarcia z siebie własnego ciała, a przede wszystkim wycięcia z mózgu części odpowiedzialnej za konkretne wspomnienia była jedynym, co byłam w stanie poczuć obok bólu, wstydu, poniżenia i nienawiści. Ale nie miałam sznura, żyletek, a pokój był ledwie na drugim piętrze - skacząc z okna mogłam sobie co najwyżej złamać rękę. Zapaliłam kolejnego papierosa, licząc na wypełnienie się unicestwiających skutków długotrwałego palenia i groźby ministra zdrowia i opieki społecznej.

3

Stanęłam naga przed lustrem. Przed lustrem w MOIM domu. W łazience naprzeciwko MOJEGO pokoju. Twarz miałam wciąż okropnie opuchniętą od płaczu.
- Paskudnie…
Zaczęłam oglądać rozstępy po wewnętrznej stronie ud. Byłam całkowicie odrętwiała. Myśli jakby rozpuściły się we łzach. Czułam tylko potworny ból głowy. Spojrzałam ponownie na czerwoną, suchą skórę swojej twarzy. Piekące kąciki oczu raz po raz napełniały się łzami. Skończyły się już wstrząsające ciałem spazmy, łzy ściekały po policzkach same, tworząc krzywe linie. Białka oczu przypominały raczej dwa pomidory z ciemnymi plamami na powierzchni. Zapłakana zawsze miałam na twarzy wyraz małego, skrzywdzonego dziecka. Uśmiechnęłam się do swojego odbicia poprzez mgłę.
Powracały obrazy sprzed miesiąca. Szukałam dłonią miejsc na ciele, których kiedyś dotykał B. Miejsc, punktów tak ohydnie teraz zatartych, opuchniętych wewnętrznym płaczem i zbezczeszczonych. Zrobiło mi się żal tego wygniecionego, wyruchanego, mówiąc wprost, worka. Płakałam w żałobie po jego delikatności, po wspomnieniu mojego prawa własności do tego ciała, które widziałam w lustrze, a które wcale nie było już moje. Widziałam rozwałkowane, blade ciasto na smakowitą pizzę, którą już nie miałam szans zostać. Ciasto odtąd będzie przechodziło z rąk do rąk, aż zostanie tak rozwałkowane, że do niczego już się nie nada. I ciasto wraz z sensem mojego życia wylądują na śmietniku. Widziałam je w ciemnym, smrodliwym wnętrzu, oświetlane tylko w momentach, gdy ktoś uchylał klapkę, aby coś dorzucić do stosu śmieci i pogrzebać mnie pod kolejnymi warstwami. Wizja zaiste "bardzo wspaniale metaforyczna".

Najczęściej zadawane pytania



Podobne artykuły:


Wersja do druku